Był znanym reprezentantem Polski w wioślarstwie,
uczestnikiem olimpiad w Helsinkach i Melbeurne, inżynierem budowlanym,
dyrektorem kopalni węgla, dyrektorem departamentu budownictwa w ministerstwie,
kierownikiem robót przy remoncie mostu Poniatowskiego. Już ta lista
sugeruje, że był to ciekawy człowiek. Jeśli dodać do tego, że był
przystojnym, uprzejmym mężczyzną i wspaniałym gawędziarzem, to trudno
byłoby go nie lubić.
Poznałem Henia na początku lat siedemdziesiątych w czasie pracy w
pracowni ETOBSYSTEM.
Jako specjalista od organizacji budownictwa z Dolnego Śląska miał
za zadanie poznać bliżej informatykę i zorganizować oddział pracowni
we Wrocławiu. Szybko nawiązaliśmy bliską znajomość i staliśmy się
przyjaciółmi.
W okresie, kiedy wdrażałem informatykę na terenie gmachu Ministerstwa
Budownictwa, spotkałem Henia siedzącego przed gabinetem ministra.
Zachowywał się nerwowo i oświadczył mi, że przed chwilą otrzymał propozycję
objęcia stanowiska vice dyrektora Departamentu Budownictwa Przemysłowego.
Miał 20 minut czasu na podjęcie decyzji, gdyż minister kończył właśnie
konferencję.
Henio zdecydowany był odmówić, ale po długiej dyskusji namówiłem go
aby się zgodził. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, ale Henryk wytrzymał
na tym trudnym i odpowiedzialnym stanowisku kilka lat, z czasem awansując
na stanowisko dyrektora tego departamentu. |
|
Może właśnie dlatego zrewanżował się mnie
za to parę lat później, protegując mnie do pracy
w Nigrii. Zaczepiony na ulicy w Suleji (Nigeria) przez mojego
przyszłego dyrektora z prośbą o podanie namiarów na dobrego polskiego
inżyniera do pracy w jego firmie, podał z pamięci mój domowy numer
telefonu do kraju. Spotkaliśmy się więc ponownie przy budowie nowej
stolicy Nigerii - Abuji. Henryk budował osiedle domów dla senatorów,
ja dla ministrów. Przez pół roku mieszkaliśmy nawet razem, gdyż ja
nie miałem własnego domu, a potem przez następne dwa lata wspólnie
znosiliśmy dole i niedole pracy w Afryce. Zaimponował mi, kiedy jako
jeden z pierwszych Polaków pracujących w Nigerii, na wiadomość o wprowadzeniu
stanu wojennego w kraju, odesłał natychmiast legitymacje partyjną.
Lubił podróżować, to on odkrył w buszu dziką wioskę Gulbinbokę z autentyczną
murzyńską egzotyką, którą opisywałem w artykule
o juju. Henryk kilka razy chorował na malarię i to tę najbardziej
niebezpieczną - mózgową. To właśnie może było przyczyną, że od tego
czasu nie był już tak sprawny, jak przystało na wioślarza - olimpijczyka.
W kraju długo chorował będąc pod troskliwą opieką wspaniałej żony
dr Krystyny Burkhard - Jagodzińskiej.
Zmarł w styczniu 2002 roku. |
|