Pierwsze zdjęcie Ojca w wieku 24 lat |
Ojciec mój, Franciszek Wójcik syn Walentego i Antoniny
z Gawinów, urodził się 15 lipca 1911 roku we wsi Studzienice,
koło Przytyka, 17 km od Radomia. Pochodził z typowej wiejskiej rodziny,
chociaż dziadek Walenty, oprócz uprawiania kilku hektarowego pola,
był znanym i cenionym cieślą. Praca dziadka przy budowie drewnianych
konstrukcji i pokrywanie ich słomą, tzw. strzechą, była podstawowym
źródłem utrzymania rodziny. Pamiętam wyjazdy z dziadkiem na jego budowy,
gdzie zafascynowany byłem szkieletami świeżych konstrukcji dachowych
z jasnego drewna i też stąd wzięło się moje zainteresowanie budownictwem.
Kiedyś dziadek wyjątkowo mi zaimponował. Murarze pracujący pod niewykończoną
konstrukcją dziadka zapytali go, czy w dobrym miejscu rozpoczęli budowę
komina. Dziadek nic nie odpowiadając wszedł na dach, stanął pomiędzy dwiema
drewnianymi krokwiami, odchylał się w lewo i w prawo i nagle plunął na dół.
Potem z szedł z dachu, odnalazł ślinę i w tym miejscu wyznaczył środek komina.
To była dla mnie pierwsza w życiu lekcja wyznaczania "pionu" na
budowie.
Przy ciesielce pomagali dziadkowi dwaj najstarsi synowie: Władysław i Jan,
a mój Ojciec Franciszek, jako najmłodszy, po ukończeniu szkoły powszechnej
w Przytyku zaczął poszukiwać pracy poza rodzinną wioską. Początkowo pracował
w Przytyku, potem w Radomiu, aż wreszcie w wieku 21 lat powołany został
do odbycia służby wojskowej. Po dwóch latach wychodzi z wojska jako ordynans
amunicyjny przy obsłudze ciężkich karabinów maszynowych (CKM). Do rodzinnych
stron nie wraca, lecz zatrzymuje się w Warszawie. Pracuje w firmie wulkanizacyjnej
Pichockiego mieszczącej się w Alejach Jerozolimskich 34. W 1935 roku poznaje
moją Mamę, a 14 listopada 1937 biorą ślub w kościele
Wszystkich Świętych. |
Na dwa dni przed moim urodzeniem 15 sierpnia 1939 roku zostaje
powołany do odbycia tak zwanych "ćwiczeń wojskowych", a w rzeczywistości
został wcielony do 33 Łomżyńskiego Pułku Piechoty, który już wtedy przygotowywał
się do odparcia przewidywanego ataku niemieckiego.
Dopiero po wielu latach zrozumiałem dlaczego Ojciec nie chciał opowiadać
nam o szczegółach swoich przeżyć wojennych w pierwszych dniach wybuchu wojny.
Otóż 33 pp. to słynna jednostka wojskowa powstała w listopadzie 1918 roku,
która wsławiła się w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku przy obronie
Warszawy (tzw. "cud nad Wisłą"), oraz w II wojnie światowej w
walce najpierw z Niemcami, a potem z Sowietami, z niewoli od których dwukrotnie
Ojciec uciekał. Bał się więc komunistów i ubowców, aby nie zrobiono z nim
to, co robiono z jego kolegami z Armii Krajowej. Dopiero po wielu latach
zmusiłem tatę do opowiadania szczegółów przeżyć wojennych. Kiedy zaczął
wymieniać mi kolejno nazwy miejscowości w których walczył, a ja skonfrontowałem
to z mapą i informacjami o walkach 33 pp, zrozumiałem, że Ojciec przeszedł
jedną z najgorszych dróg wojny we wrześniu 1939 roku. 33 Łomżyński Pułk
Piechoty wchodził w skład 18 Dywizji Piechoty, która należała do Samodzielnej
Grupy Operacyjnej "Narew" pod dowództwem generała Młota-Fijałkowskiego.
Zadaniem SGO "Narew" było utrzymanie północno - wschodniego odcinka
frontu polskiego w oparciu o granicę litewską, a następnie wzdłuż rzeki
Narwi, podzielonego na dwa odcinki: Łomża i Nowogród. Obsadę tych odcinków
stanowił właśnie 33 pułk piechoty z trzema batalionami w pierwszej linii,
pod dowództwem płk Stanki. Ojciec bronił przeprawy w Nowogrodzie naprzeciw
mostu i brodów w 3 batalionie ciężkich karabinów maszynowych.
Przeciwnikiem SGO "Narew" było lewe skrzydło 2 armii niemieckiej
generała von Kuchlera wchodzące w skład XXI Korpusu generała von Falkenhorsta
skoncentrowanego w Prusach Wschodnich. Działania rozpoczęły się 7 września
1939 r próbą bezpośredniego natarcia przy silnym wsparciu artylerii niemieckiej.
Walki trwały całą noc i jak opowiadał tata, było to "piekło",
bo pierwszy raz widział tyle spalonych zabudowań i dziesiątki zabitych żołnierzy
po obu stronach walczących. Ale silny i celny ogień powstrzymał atak z marszu
czołgów niemieckich.
8 września po silnym przygotowaniu artyleryjskim i bombardowaniu lotniczym,
do natarcia ruszyła piechota wroga. Precyzyjny ogień polskiej baterii
zmusza nieprzyjaciela do okopania się. Powstrzymanie ataku wroga okupiono
stratami: zniszczono stację pomp i kuchnie polowe oraz wybito stojące
na zapleczu konie.
Od świtu 9 września przy dużym natężeniu ognia nieprzyjaciel równolegle
prowadzi natarcie na Łomże i Nowogród. Mimo bohaterskiej obrony 3
batalionu, piechota wroga opanowała Nowogród, zbombardowała Łomże
i koszary 33 pułku piechoty, nie zdobyto jedynie Fortu I w Piątnicy.
Stan pułku zmniejszył się do 50% stanu wyjściowego. W celu uniknięcia
okrążenia w nocy z dnia 10 i 11 września ppłk Stanek otrzymał ze sztabu
18 DP rozkaz odwrotu. Ojciec twierdzi, że miał szczęście w tych pierwszych
walkach i mimo potwornego zmęczenia chętnie z kolegami wycofywał się
na wschód w kierunku Zambrowa. Odwrót również był ciężki, bo oddział
Ojca 12 września w południe znów zaatakowany został przez zmotoryzowane
jednostki niemieckie, a wieczorem pułk został skierowany na Andrzejewo,
które nie mogło przerwać okrążenia. I tu nastąpiła słynna bitwa pod
Andrzejewem, kocioł jaki Niemcy przygotowali 18 DP. Uderzenie niewielkiej
szybko uformowanej grupy szturmowej z resztek 33 pp, którą nazwano
"kolumną śmierci" załamane zostało gniazdowym ogniem artylerii
i broni maszynowej nieprzyjaciela. W nocy około godz. 23 pocisk artyleryjski
niszczy CKM obsługiwany przez tatę. Dwóch kolegów z obsługi karabinu
ginie na miejscu, a Ojciec zostaje przysypany całkowicie piachem.
Jak długo leżał nie pamięta, wie tylko, że został odkopany przez miejscowych
chłopów następnego dnia rano. Po kilku dniach szybko dochodzi do siebie,
ma kłopoty ze słuchem, ale miejscowy "znachor" przedmuchuje
mu uszy gumową gruszką. Dowiaduje się, że resztki polskich oddziałów
na własną rękę starały się przedostać przez otaczający pierścień Niemców.
Ojciec wraz z kolegą postanawiają uciekać na południe w kierunku rzeki
Bug. Z opowieści Ojca pamiętam tylko miejscowość Nur, gdzie zostaje
zatrzymany i wzięty do niewoli przez żołnierzy armii sowieckiej, która
17 września z przeciwnej strony niż Niemcy zaatakowała Polskę. Jak
inni Polacy przeżywa szok i nie może z tym się pogodzić, że cały trud
walki z wrogami jest beznadziejny. W czasie oczekiwania na przyjazd
jakiegoś pociągu (prawdopodobnie zsyłka na wschód), udaje mu się uciec
lasami pod osłoną nocy. Kiedy rano wychodzi z lasu, widzi, że uciekinierów
takich jak Ojciec jest wielu. Tworzą małą grupę i znajdując rozbity
samochód niemiecki próbują go uruchomić nie zauważając nadjeżdżającego
oddziału sowieckiego. I znów jest tata w niewoli. W jaki sposób Ojciec
ucieka od Ruskich po raz drugi, tego się nie dowiedziałem. Wiadomo
mi tylko, że znów nastąpił jakiś szczęśliwy przypadek i że, po brawurowej
ucieczce ukrywa się kilka tygodni w gospodarstwie jakiejś wdowy, której
mąż został na jej oczach zabity przez Niemców na początku wojny. Ojciec
działa teraz ostrożnie, odczekuje parę tygodni, pomagając w gospodarstwie
i przebiera się w cywilne chłopskie ubranie, a swój mundur spala w
piecu. Jest już początek listopada i Ojciec postanawia wracać do Warszawy.
Początkowo przedziera się samotnie, ale czym bliżej Warszawy, tym
coraz więcej takich powracających do domu rozbitków. I znów przypadek,
około 40 km od Warszawy spotyka brata mojej Mamy wujka Janka, który
na rowerze jechał ze stolicy po żywność dla mnie i mamy w okupowanej
Warszawie. Wujek jest zdziwiony, że Ojciec żyje, bo matka została
już powiadomiona oficjalnie, że zaginął na froncie. Radość wielka,
bo i Ojciec dowiaduje się, że ocaleliśmy z mamą. |
Fragment książeczki wojskowej Ojca
z przebiegiem służby |
Legitymacja jednej z 15 organizacji społecznych
do których należał Ojciec w PRL. |
W okresie okupacji Ojciec pracuje w wulkanizatorni na ulicy
Grzybowskiej, gdzie konspiracyjnie robione były jakieś części do broni dla
Armii Krajowej. Ojciec niechętnie mi o tym opowiadał, bo to była "wielka
tajemnica". W czasie Powstania Warszawskiego czynnie zajmuje się zaopatrzeniem
w żywność kilku domów na ulicy Twardej, oraz
współpracuje z żołnierzami AK z grupowaniem "Chrobry II". Po upadku
Powstania w Obozie Przejściowym Dulag 121 w Pruszkowie
znów dwukrotnie udaje mu się uciec i dzięki temu nie zostaliśmy rozłączeni.
Ojciec po tych przygodach wojennych wierzył w przysłowiowy łut szczęścia
i słyszę jego częste słowa: - Jerzyczku, łut szczęścia więcej wart
jest niż worek złota.
Już w maju 1945 r Ojciec zaczyna pracę w Państwowej Komunikacji Samochodowej,
najpierw na placu Narutowicza, potem przez następne 35 lat przy ul.
Wolskiej 64, z wejściem od ul. Syreny. Organizuje od podstaw zakład
wulkanizatorski i praca ta całkowicie go pochłania. Wstaje o godz.
5-tej rano i na godzinę przed przybyciem swoich robotników pali w
piecu, aby o godz. 7-mej urządzenia były już nagrzane i zdolne do
wulkanizowania opon i dętek. Autobusy używane wtedy przez PKS to były
Loylandy przekazane w darze przez Anglików. Przy intensywnej eksploatacji
psuły się i wymagały części zamiennych, na które firmę nie było stać.
Wypłacano więc bardzo duże premie za tzw. wnioski racjonalizatorskie,
polegające głownie na zaprojektowaniu i wykonaniu zastępczych urządzeń
i części. Ojciec stal się czołowym racjonalizatorem w resorcie komunikacji.
Pamiętam jaki był dumny z zaprojektowanego i wykonanego przez siebie
elektrycznego urządzenia do pogłębiania zużytego bieżnika w oponach.
Ojciec był entuzjastą odbudowy kraju, bardzo mocno wierzył, że buduje lepszy
świat. Twierdził, że należy w chodzić we władze i dlatego chyba zapisał
się w 1946 roku do odradzanej właśnie Polskiej Partii Socjalistycznej, a
potem automatycznie, po kongresie zjednoczeniowym w 1948 roku, staje się
członkiem PZPR. Mnie też kazał zapisać się do zuchów, a potem do harcerstwa.
Kiedy dostał złotą odznakę przodownika pracy, rzeczywiście się nią się cieszył,
pokazując przy tym czerwony 100 złotowy banknot z podobizną Wincentego Pstrowskiego,
słynnego przodownika pracy, który zapracował się na śmierć. To były takie
czasy, że przodowników drukowało się na banknotach. Należał do wszystkich
możliwych organizacji społecznych. Kiedyś obliczyliśmy, że było ich ponad
15, a wśród nich takie dziwactwa jak np. Towarzystwo Trzeźwości Transportowców.
Otrzymuje wiele odznaczeń państwowych i orderów ze złotym krzyżem zasługi
na czele. Największym jednak sukcesem w tym czasie był przydział dwupokojowego
mieszkania z widną kuchnią i łazienką na nowo wybudowanym osiedlu Sielce
przy ulicy Zakrzewskiej. |
Na terenie PKS - jedno z pierwszych moich
zdjęć robione aparatem Start w 1958 r |
Zdjęcie z lat siedemdziesiątych
|
Ostatnie zdjęcie Taty z maja 1981 r
|
Marzeniem Ojca było jednak otrzymanie tzw. "chlebowego
orderu", czyli Orderu Sztandaru Pracy lub Odrodzenia Polski.
Ordery te wówczas upoważniały do podwyższania emerytury, bodajże o
20%. Wiem na pewno, że wszystkie jego działania zmierzały do tego
wytkniętego celu. Miał duże szanse, bo był zasłużonym długoletnim
pracownikiem PKS, działaczem społecznym, należał do partii i posiadał
już wszystkie możliwe odznaczenia i ordery. Czekał z niecierpliwością
na emeryturę i liczył, że właśnie wtedy dostanie ten upragniony order
chlebowy. Ale tym razem łut szczęścia zawiódł. Na kilka miesięcy przed
emeryturą następuje w PKS zmiana dyrektora naczelnego. Przychodzi
młody działacz partyjny, zaczyna robić porządki i wymienia wszystkich
kierowników, Ojca nie może, bo chroni go okres przedemerytalny. W
marcu 1976 roku Ojciec odchodzi na emeryturę, ale zamiast orderu otrzymuje..
dyplom z podziękowaniem po 49 latach pracy zawodowej i 30 latach w
PKS, podpisanym przez nowego dyrektora Edwarda Wcisło.
Ojciec jest załamany, przeżywa to okropnie i nie odzywa się do nikogo
przez kilka miesięcy. Zajmuje się wyłącznie uprawą ogródka działkowego.
Codziennie rano, jak gdyby szedł do pracy, zabiera kanapki i cały
dzień spędza w ogrodzie. Kiedy po pewnym czasie wydaje się, że już
zapomina o PKS, przychodzi zawiadomienie, że działki pracownicze przy
ul. Sobieskiego będą likwidowane w związku z budową osiedla mieszkaniowego.
Następuje ponowne załamanie psychiczne. Aby jakoś pomóc tacie, kupuję
dodatkową działkę w Śniadówku pod Warszawą
i przekazuję ją Ojcu, aby mógł tam uprawiać swoje ulubione warzywa.
Następnego roku odwołano wprawdzie nakaz likwidacji działek w Warszawie,
ale uraz psychiczny pozostaje. To wszystko dzieje się w ciężkim okresie
solidarnościowym i Ojciec zaczyna przejmować się sytuacją w kraju,
boi się czy przeżyjemy następną zimę.
W sierpniu 1981 roku idąc na swoją ukochaną działkę dostaje ostrego
ataku bólu, przewraca się na ulicy, zabiera go pogotowie do szpitala.
Lekarze stwierdzają poważnie zaawansowaną chorobę nowotworową przewodu
pokarmowego. Jest już za późno na wyleczenie, rak atakuje błyskawicznie.
Ojciec "więdnie" w oczach, po dwóch miesiącach z dobrze
wyglądającego mężczyzny pozostaje skóra i kości. Ojciec zamyka się
w sobie, nie chce rozmawiać. Umiera 17 października 1981 roku.
"Ojca pańskiego znałem dobrze - zwrócił się do mnie na pogrzebie
jeden ze starych dyrektorów PKS, - jako człowieka wielkiej zacności
i uczciwości".
Szkoda, że nie dożył upadku komunizmu... |
|